niedziela, 20 lipca 2014

RPA III - Trzeci tydzień za mną!

 Uhh... Trzeci tydzień dobiega końca, a tyle się działo! Nie pisałem bo wolałem nagromadzić ciekawe informację, żebyście nie musieli czytać co tydzień jakiejś nudy, a tak to po trzech tygodniach w Cape Town, trochę się tego nazbierało. Porobiłem mnóstwo zdjęć, wybrałem najlepsze, żeby się z Wami podzielić, ale jak chcecie zobaczyć więcej to piszcie w komentarzach, żebym wiedział, że kogoś to w ogóle interesuje. A teraz zapraszam bardzo serdecznie do przeczytania trzeciego sprawozdania polskiego człowieka na czarnym kontynencie!

 Po trzech tygodniach, czuję się jakbym tu był już spokojnie parę miesięcy. Cape Town to jest na prawdę cudowne miejsce, pełne dobrej energii i ciepłej atmosfery! Ludzie są świetni, a życzliwość płynie ulicami w dużo większej ilości (niestety) niż w Polsce... Ale w moim kochanym kraju to się zmienia, całe szczęście. Tutaj, gdy chcesz coś kupić w normalnym monopolowym i nie powiesz dzień dobry, jak się pan/pani czuje? to od razu na ciebie patrzą innym, nieżyczliwym wzrokiem, ale jak wypowiesz tę formułkę, wszystko przebiega z uśmiechem na twarzy, sprawie i szybko. Idą ulicą często widuje ludzi, których spotykam raz, i jestem pewien, że już nigdy ich nie zobaczę, ale i tak nieznajomi się uśmiechają i życzliwie pytają jak się masz?, wystarczy odpowiedzieć z uśmiechem i iść dalej. W Polsce, gdybym powiedział do przechodnia: Dzień dobry! Jak się pan czuje? To albo by było spojrzenie dezaprobaty, jak na jakiegoś debila, albo: a co cię to obchodzi? Może czasem ktoś by odpowiedział, ale wątpię, żeby to było częstą reakcją. Jak wrócę zacznę to praktykować i przekonam się jak stoi życzliwość w Warszawie i okolicach!

 Co się tyczy tego co tu robię. Tak, przyjechałem tu na wakacje, ale nie do końca, bo chodzę w tygodniu do szkoły. Dokładnie do szkoły języka angielskiego: International House Cape Town. Jestem tutaj głównie, żeby podszkolić i doprowadzić do jak najwyższego poziomu mój angielski. Na początku miałem egzamin predyspozycji językowych, ale to chyba nie dziwne. Zaskoczył mnie natomiast wynik. W mojej obecnej szkole jest siedem poziomów, przy czym siódmy to jest C1 (Jak ktoś nie wie). Mój wynik to był poziom szósty, czyli B2. Ja jestem z tego dumny, i przed wyjazdem chcę być spokojnie na C1. Mam szkołę od poniedziałku do piątku po dwa zajęcia dziennie. Poranne lekcje czyli gramatykę, pisanie i słuchanie oraz popołudniowe, czyli głównie rozmowa i słownictwo. W klasach jest od dwóch do sześciu lub siedmiu uczniów, przy czym nie wszyscy są codziennie obecni. Ale nauczyciele są genialni: nie tylko, że młodzi i z ogromną wiedzą, to jeszcze są nauczycielami z powołania. Lekcje są prowadzone w sposób luźny i warsztatowy, dzięki czemu na prawdę czuję, że robię postępy.

 Doświadczyłem jeszcze jednego, nowego dla mnie zjawiska. Mianowicie, gdy długo rozmawiam do angielsku, albo gdzieś wychodzę i wszystko mnie otacza anglojęzyczne to zaczynam już myśleć po angielsku. Czasem się na tym łapię, i wtedy na prawdę w moim umyśle jest bitwa angielsko-polska, a czasem jak sobie normalnie myślę to część rzeczy jest po polsku, a część po angielsku. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale ja też, gdy ludzie mi o takim myśleniu mówili, sceptycznie do tego podchodziłem. Ale teraz sam tego doświadczam. 

 Czas i pogoda. Godzina u mnie jest taka sama jak w Polsce, bo jest identyczna strefa czasowa, ale pory roku są inne, bo mam tutaj zimę. Ale spokojnie, w najgorszych momentach tu jest jak europejska przeciętna jesień. Gdy jest 15 C ludzie chodzą w grubych kurtkach, a ja w koszulce, co najwyżej w swetrze i jest mi ciepło. Ale zmieniam poglądy ludzi a propos Polski, bo wszyscy uważają, że jest u nas jak w Rosji, czyli zima to -400, a lato -200. Tłumaczę każdej osobie, że mamy ciepłe lato i zimną zimę, i że mamy śnieg. To jest dla nich największą atrakcją, bo tutaj śnieg jest tylko czasem i to w górach. Ale natrafiłem na jak na razie ciepłą zimę i się z tego powodu bardzo cieszę. Tylko jest tutaj wietrznie. Cape Town to chyba najbardziej wietrzne miasto, wiatr tu może być na prawdę silny i potrafi zdmuchiwać ludzi z ulic! 

 Tydzień temu byłem w tutejszym zamku. Znaczy po obejrzeniu powiedziałem Blake'owi, że to jest zwykły fort obronny na planie pięciokąta. On mi powiedział, że wie, wszyscy to wiedzą, ale oni chcą nazywać to zamkiem. Było bardzo ciekawie, a najlepszą częścią było oglądanie starej broni, mundurów i od groma odznak oraz zdjęć, m.in. z Królową Matką z Wielkiej Brytanii, która odwiedziła garnizon z Cape Town kilkanaście lat temu.

 18 lipca był Dzień Mandeli. Polega on na tym, że każdy powinien poświęcić 67 minut, aby pomóc drugiej osobie. Ja razem z moimi znajomymi Koreańczykami, ze szkoły, poszliśmy i kupiliśmy kilkanaście pizz, a następnie rozdawaliśmy je bezdomnym. To było na prawdę niesamowite, zobaczyć jak uśmiech gości na ich twarzach. W między czasie rozmawiałem z nowo poznanym mieszkańcem Cape Town, Jeremim. Powiedział mi, że prawie nikt z RPA nie obchodzi tego święta, tylko turyści, i dziwi się, że ja brałem to na poważnie, i chciałem kupić te pizze. Po całej akcji poszedłem z Koreańczykami do ich hotelu i gadaliśmy przez ponad dwie godziny. Cała sytuacja mogła wydawać się komiczna, ja sam w pokoju i siedem czy osiem Koreańczyków. Czasem rozmawiali do siebie w swoim języku, więc wprowadziłem zasadę Bora Bora, dla tych, który czytali mojego bloga z Francji, nie jest to obca reguła. Polega ona na tym, że musieli przy mnie mówić po angielsku, wytłumaczyłem im, że tak będzie lepiej i dla mnie i dla niech. 

 Te trzy tygodnie zleciały w bardzo przyjemnej atmosferze. Byłem na Long Street (jak Krupówki w Zakopanym, tylko większe), zacząłem medytować, widziałem Super Moon, 15% większy i 30% jaśniejszy od normalnego księżyca, i poznałem mnóstwo nowych ludzi z Cape Town, za pośrednictwem Blake'a. Jak na razie jest lepiej i lepiej. Za tydzień idę w tutejsze Góry Stołowe oraz na Lionhead, samotną górę niedaleko Seapoint, dzielnicy, w której mieszkam.

 Aaa byłbym zapomniał, wczoraj (tj. sobota), poznałem niezwykłą kobietę. Dlatego wierzę w przeznaczenie: Blake wpadł na pomysł, żebyśmy poszli i pograli w bilarda. Ja się zgodziłem, bo czemu nie? Weekend i takie tam, więc poszliśmy. Pograliśmy, pograliśmy i wyszliśmy na mini-ogródek należący do baru, w międzyczasie poznałem paru jego znajomych. usiedliśmy na krzesłach, był już wieczór i zacząłem się przysłuchiwać rozmowom. Kobieta w średnim wieku obok mnie mówiła coś do swojego kolegi: ... obejrzałam Vikings, coś tam i całą Grę o Tron... Ja od razu: Gra o Tron? No i powiedziałem, że przeczytałem książki i serial też jest niczego sobie, po paru minutach rozmowy zapytała mnie skąd jestem, bo mój akcent jest nietutejszy. Z Polski - odpowiedziałem, a ona się odwróciła. Co się stało? - zapytałem, bo nie wiedziałem o co chodzi. I wtedy mi opowiedziała całą historię: miała męża polaka, który okazał się strasznym człowiekiem. Jak mówiła, jego matka był cudowną kobietą, tak jak młodszy brat. Uwielbia polaków, polską kuchnię i kraj, ale go nienawidzi. Dlaczego? Dowiedziałem się, że przez cały okres spotykania się, aż do małżeństwa, ją okłamywał. Zgadzał się z nią we wszystkim i starał się być tak jak ona, tylko po to, żeby się z nią ożenić, bo jest hinduską i sądził, że ma bogatych rodziców. Po ślubie zabronił jej pracować, bił ją aż w końcu zdradził, a gdy ona przyłapała go w łóżku z inną, ten powiedział, że jest konserwatystką, bo nie pozwala mu sypiać z innymi. Ja tej całej historii słuchałem i nie wierzyłem, bo takie przygody znane mi były tylko z filmów. No, ale powiedziała, że w końcu nastąpił rozwód i on jest teraz z inną w Anglii, bo rząd RPA wyrzucił go z kraju. Ale do czego zmierzam, gdy powiedziałem jej, że jestem tu aby uczyć się angielskiego ona powiedziała, że jest nauczycielką angielskiego na uniwersytecie w Cape Town, i była nią w Johannesburgu przez 14 lat. Mi od razu szczena opadła. Powiedziała mi, że prowadzi internetowe kursy na ludzi z całego świata, i z racji tego, że jestem drugim polakiem jakiego poznała (nie licząc rodziny i znajomych jej byłego męża) i zmieniłem jej pogląd o polakach, bo jestem, cytuje: tak interesującą osobą i tak otwartą, to da mi lekcje za darmo, na sierpień, a po miesiącu wystawi mi certyfikat z jej uczelni na znajomość angielskiego. Jak ja to usłyszałem, to po prostu nie mogłem nic powiedzieć. I weź tu nie wierz w przeznaczenie! Powiedziała, żebym zrobił jej tylko reklamę w Polsce, dlatego tutaj też piszę! Jak będę miał wszystkie informację dotyczące jej uczelni to tu wstawię. 

 Dużo pisania i dużo czytania, ale tu się kończy ten post. Mam nadzieję, że się podobało i poczuliście tę dobrą energię z Cape Town. Poniżej wstawiam moje zdjęcia, jeżeli chcecie więcej, piszcie w komentarzach, muszę wiedzieć, że ktoś to w ogóle czyta :P

Lionhead


Remember, remember, the 5th of November...

Long Street, częściowo

Sam zbierałem :3
Foto-zabawy ze świeczką i książką.
Ostatnie zdania pisane w rytmie Percivala...

Ezoteryczny Byt

3 komentarze:

  1. Cosplay na Lionshead, taki pustelniczy.
    DAWAJ KONRAD, TAK NALEŻY http://memegenerator.net/instance/52781545

    OdpowiedzUsuń
  2. JA CZYTAM WSZYSTKO i czekam na więcej! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. no pięknie, pięknie :-) wielu wrażeń synku :-)

    OdpowiedzUsuń