piątek, 27 grudnia 2013

[RECENZJA] Hobbit: Pustkowie Smauga

    Świeżutko po obejrzeniu przedpremierowego pokazu filmu Hobbit: Pustkowie Smauga w kinie Femina zacząłem myśleć o tym co tu umieścić. W porównaniu do pierwszej części nowej trylogii Petera Jacksona (Hobbit: Niezwykła Podróż) ten film jest świetny. Moje ogólne wrażenie można skrócić w ocenie: 7/10, przy czym pierwsza część dostaje 5/10. Z racji tego, że jestem ogromnym fanem zarówno twórczości jak i fascynującej biografii J.R.R. Tolkiena, to oceniam ten film na dwóch głównych płaszczyznach: jako film i jako adaptacja książki. Pominę fakt, że książka ma 300 stron, a na jej podstawie powstaje trylogia; zaakceptowałbym fakt, że będą dwie części, z racji tego, że oprócz głównej książkowej fabuły, w filmie znajdują się także wątki Gandalfa, znane z Niedokończonych Opowieści. Film w przeciwieństwie do pierwszej części nie dłuży się tak bardzo i ogląda się go z przyjemnością. Jeżeli gdzieś w dalszej recenzji pojawi się spojler to tylko napiszę: kurde, nie ma mowy o spojlerach fabularnych, bo książka wyszła 70 lat temu.




       Jak już wspomniałem w filmie występują wątki z Niedokończonych Opowieści, między innymi spotkanie Gandalfa i Thorina Dębowej Tarczy w Bree, podróż czarodzieja na Północne Rubieże do grobu Czarnoksiężnika z Angmaru czy też jego wizyta w Dol Guldur. Oprócz tych scen nadających całej opowieści mrocznego klimatu, jest bardziej rozbudowany wątek w Esgaroth, Mieście na Jeziorze czy spotkania Bilba ze Smaugiem. Genialnego klimatu nadaję także różnorodna mowa Śródziemia zamieszczona w filmie. Elfowie mówią po elficku, orkowie rozmawiają w Czarnej Mowie, dzięki czemu cały ten świat ożywa na ekranach. 
BEORN - ostatni z zmiennokształtnego ludu zamieszkującego Góry Mgliste. Raz jest ogromnym i nieprzewidywalnym niedźwiedziem, a raz włochatym człowiekiem o ogromnej sile. Myślałem, że scena w jego domu będzie bardziej dzika, tajemnicza i zabawna, bo taka jest w książce. Scena była sama w sobie świetna, ale o wiele za krótka, przez co straciła ten urok dziwnych istot zamieszkujących Śródziemie. 


LEGOLAS - Wielu zadaje sobie pytanie: "Co on robi w tym filmie?". Mało kto wie, że jest on synek Thranduila, króla Leśnych Elfów z Mrocznej Puszczy. Chociaż nie występował w książce to był swoistym pomostem między Władcą Pierścieni a Hobbitem. Orlando Bloom spisał się całkiem nieźle, chociaż przez wszystkie filtry i różne efekty specjalne mające na celu odmłodzić jego postać wyglądała jakby miała na sobie ogromną tapetę. Jak dla mnie to ta postać ma zbyt dużą rolę, jak dla kogoś kogo nie było w książce. 


TAURIEL - Tauriel? Tauriela? Kurde, jakaś dziwna ta odmiana, nevermind... Elfka stworzona "w duchu Tolkienowskim" - jak zapewnia nas jedna ze scenarzystek. Piękna, zwinna, szybka i porywająca. Aktorka spisała się świetnie, bez żadnych zarzutów. Niestety cóż może zrobić aktor wobec scenariusza? Tauriel razem z Legolasem mieli osobny wątek, którego w ogóle nie było w książce, w efekcie czego w filmie jest więcej walk z siłami Zła. Elfka ma pewien problem, gdyż z jednej strony zarywa do niej Legolas, a z drugiej, no cóż: jeden z krasnoludów. Nie mam pojęcia co brali scenarzyści, ale połączenie tych dwóch ras jest... ech... niezbyt wygodne. Ważne jest to, że w filmie pojawia się znikąd i ratuje sytuację, tak samo jak Gandalf w pierwszej części.


BARD - Wyglądający jak Gunther od Ding Dong Song albo Martinez, meksykański przemytnik. Postać, która w książce była tylko po to aby zgładzić smoka czarną strzałą. W filmie jest to oponent przywódcy miasta, a ich kłótnia przeradza się w otwartą bitwę o miasto. Posiada córkę, bez talentu aktorskiego: "Tato, czy my zginiemy? :C" oraz synka, któremu każe robić kilkanaście rzeczy naraz: prawdziwy ojciec. Mężczyzna zawsze pod nosem trzymający Czarną Strzałę, aby w odpowiednim momencie ją dramatycznie wyciągnąć. Mimo wszystko miło się go ogląda na ekranach.


SMAUG - W rolę groźnego i sprytnego smoka wcielił się Benedict Cumberbatch, kolega Bilba(Martina Freemana) z serialu Sherlock. Jego głęboki głos nadawał genialnego klimatu całej postaci Smauga. Sam gad wyglądał równie świetnie. Mimo, że z bliska jego pysk wygląda jakby miał downa to w całej okazałości prezentuje się fantastycznie. Niestety w niektórych scenach z inteligentnego stworzenia zrobili lekkiego głupka, ale nie zepsuło to tak bardzo całego wrażenia. 


MINUSY FILMU - Jednym z głównych minusów tego filmu jest to, że orkowie polujący na krasnoludów są dosłownie wszędzie. Nie odstępują ich na krok i pojawiają się pod bramami pałacu Thranduila czy na dachach Ezgaroth, Miasta na Jeziorze, przez co ciągłe starcia z tymi stworami są monotonne i po prostu przedłużające film. Kolejnym minusem filmu jest to, że bohaterowie wręcz biegną przez całą fabułę. Postój u Beorna czy w pałacu Thranduila powinien był dużo dłuższy, za to można by skrócić ostatnie sceny. Pisząc o minusach nie mogę pominąć chyba największego, przynajmniej dla mnie. Znowu Peter Jackson przedobrzył z efektami specjalnymi. Chociaż czasem to dawało magicznego i bajkowego wyglądu filmu, to w niektórych scenach przypominało to bardziej grę komputerową. Jest jedno ujęcie gdy widać Legolasa pędzącego na swym rumaki po moście; gdy to zobaczyłem od razu przyszło mi na myśl: "moving to the next location".



PLUSY FILMU - Ogromnym plusem jest gra aktorska Martina Freemana, czyli tytułowego Hobbita. Każda scena, w której występuje jest zarówno genialna jak i zabawna. Wyliczając plusy tego filmu nie można zapomnieć o bardzo klimatycznej muzyce, skomponowanej przez Howarda Shore, znanego z autorstwa soundtracku do Władcy Pierścieni. Wizualnie film jest niesamowity, od przepięknych widoków, przez świetną charakteryzację postaci do wyglądu lokacji przechodząc. Pałac króla elfów Thranduila jest nieziemsko-bajeczny. Mnóstwo w nim motywów architektonicznych charakterystycznych dla elfich budowli, a "drzewne" elementy zdobieniowe dodają charakteru starej leśnej warowni. Sama Mroczna Puszcza jest iście mroczna: powykręcane martwe drzewa, ogromne konary czy czychające w mrokach potwory... Esgaroth, przypomina średniowieczną Wenecję, tylko, że zbudowaną wyłącznie z drewna - co dodaje uroku całej konstrukcji. 

Widok na opuszczone Dale, leżące u podnóża Samotnej Góry:

Esgaroth - Miasto na Jeziorze:

Pałac króla elfów Thranduila:

Pewnie większość z Was pomyśli sobie, że zwracam uwagę na takie drobnostki i błahostki, a ja Wam odpowiem: tak, przecież takie właśnie detale budują ogólną opinię o filmie. Przez to, że tych minusów jest niewiele moja ocena filmu jest pozytywna. Film warto zobaczyć, każdy szanujący się fan Tolkiena powinien obejrzeć drugą część przygód Bilba i kompanii Thorina. Trzecia, i ostatnia, część trylogii Hobbita będzie miała światową premierę 18 lipca 2014 roku. Nie wiem jak Wy, ale ja czekam z niecierpliwością, zobaczymy jakie wrażenie będzie po obejrzeniu wszystkich części pod rząd... 

6 komentarzy:

  1. 8/10? Serio? Jak dla mnie zawyżona i to bardzo, bardzo sporo... Głównym błędem, jaki popełnił Jackson jest zrobienie z "Hobbita" (powiedzmy, że z 2 pierwszych części, choć zapewne również 3) kolejnych części "Władcy Pierścieni". To, że wszystkie te książki napisał jeden autor i że ich akcja ma miejsce w tym samym świecie nie oznacza, że panuje tam taka sama atmosfera (że tak pozwolę sobie kanciaście to ująć). Oglądając obie części "Hobbita" mam wrażenie, jakbym oglądała kolejne odsłony wędrówki Aragorna, Legolasa i Gimli (odmiana wciąż jest dla mnie zagadką. Gimlego? Gimliego?), goniących orków, którzy porwali Merrego i Pippina. W "Hobbicie" (filmie) ciągle biegną, ciągle ich ktoś goni, ciągle zagraża im bezpośrednia śmierć, ciągle szybciej, szybciej, szybciej... A po co? Nie tak to było. Oni wyruszyli na wyprawę, praktycznie się nie spieszyli, bo i nie mieli po co. Bilbo spędził w elfich korytarzach całe dnie (tygodnie? miesiące? nie pamiętam), zanim wpadł na pomysł z beczułkami. Przychodząc do Beorna nikt ich absolutnie nie gonił. Przeciwnie, Gandalf wprowadzał ich tam na raty, spędzili tam sporo czasu przed kolejną podróżą. I tak dalej i tak dalej. Można wyliczać całkiem sporo. Nie mówię, że "Hobbit" (film) nie podoba mi się w ogóle (wątki Gandalfa? Super; dodanie "głębi" do postaci Barda? całkiem, całkiem; Legolas? w końcu był tam, to czemu nie), ale kurde, Smaug pokryty złotem (żeby nie powiedzieć Smaug-idiota)? Trzynastu Krasnoludów obdartych z ich rasowej dumy i godności, zdziecinniałych, pozbawionych często decyzji przyczynowo-skutkowych? Orkowie-ninja na dachach domów? Generalnie - orkowie, orkowie, orkowie, orkowie.... Gdzie tam byli orkowie w "Hobbicie"? Eh... wciąż wydaje mi się, że to mogłaby być bardzo dobra trylogia (choć dylogia by spokojnie wystarczyła), ale Jackson trochę się pogubił. Może bal się spokoju i w sumie baśniowości, którą pokazał Tolkien? Może sądził, że kontynuowanie atmosfery i estetyki z "Władcy pierścieni" to jedyna droga? Nie wiem. Jak dla mnie błąd, duży błąd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój gniew na 3 części Hobbita już przeszedł, chociaż trwał długo - każdy bowiem wie, że to komercyjność kierowała Peterem Jacksonem. Wykorzystując wątki z Hobbita i Niedokończonych Opowieści mógł bez problemu zamknąć się w dwóch częściach. Przyznaję, że w filmie bohaterowie strasznie się spieszyli, ale zawarłem to w mojej recenzji, tak samo jak to, że orków jest za dużo, lub po prostu, że oni są. Nie chciałem napominać o "złotym" Smaugu, gdyż tego w książce nie było, i nie chciałem spojlerować, ale przyznaję, że ostatnie 20 minut filmu(walka krasnoludów ze Smaugiem, której nie było w książce) psują całe wrażenie o filmie. Niemniej jednak film był dobry, sam Jackson podkreślał w swoich wywiadach, przed pisaniem scenariusza do Hobbita, że nie chce zrobić z tego bajki, tylko coś w klimacie Władcy Pierścieni. Dlatego nie powinniśmy się czepiać, że zrobił to w swoim stylu. Nie chciałem także napominać o rozdzieleniu się krasnoludów, jak już wspomniałem: w tej recenzji umieściłem mało opisów wątków fabularnych.

      Usuń
  2. Jeśli chodzi o to, że nie powinniśmy się czepiać stylu, w jakim Jackson nakręcił "Hobbita" - nie zgodzę się. Po pierwsze, powinien liczyć się z tym, że po Trylogii on (Jackson) jak i Tolkien zyskali ogromne rzesze fanów, z czym łączą się pewne prawa, ale też obowiązki. Jackson, według mnie, poszedł trochę na łatwiznę kontynuując estetyką rodem z Trylogii. Wiedział, że jego fani to "kupią", nie chciał ryzykować żadną nowością i ja to rozumiem, aczkolwiek w ogóle nie pochwalam. Tu pozwolę sobie napisać (bo trochę tak brzmi, jakbym Jacksona oraz tego, co robi nie znosiła) - Jackson odwalił kawał dobrej roboty robiąc Trylogię. To są świetne filmy i ekranizacje książek, które są do ekranizacji bardzo ciężkie. I dobrze, jak dla mnie, że zrobił "Hobbita", z tym że obrał złą ścieżkę. Nawet wychodząc początkowo z oceny 10/10 i zabierając po trochu za kolejne negatywne aspekty, dość szybko będzie tych punktów ubywać. Także podsumowując - rozumiem, co masz na myśli. Wiem, dlaczego film Ci się podobał oraz skąd Twoja wysoka ocena. Po prostu absolutnie się z nią nie zgadzam, bo aspekty, które dla Ciebie są tylko małymi rysami na całości, dla mnie stanowią duże lub bardzo duże pęknięcia psujące efekt końcowy i odbiór całego filmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pełni się z Tobą zgadzam, lecz ja oceniłem film. Jakbym miał oceniać adaptację To musiałbym napisać recenzje całej trylogii i wtedy dopiero bym mógł zaznaczyć, że to tylko jedna książka, że Tolkien zbudował inny klimat, i wtedy napisałbym o tych wszystkich błędach i różnicach. Jak już wspominałem oceniłem film, chociaż większość to robi porównując go do pierwszej części, i co gorsza do Władcy Pierścieni, a to dwie różne rzeczy. Sęk w tym, że film mi, jako wielkiemu fanowi Tolkiena, się podobał. Dupy nie urywał, ale był dobry, mimo tych wszystkich minusów. Ale rozumiem i akceptuję Twoją ocenę i dziękuję za komentarz. :D

      Usuń
    2. Ajajaj... Trochę zaprzeczasz samemu sobie. Oceniasz film, nie ekranizację książki? "oceniam ten film na dwóch głównych płaszczyznach: jako film i jako adaptacja książki". Zresztą również porównujesz go do pierwszej części. Uważam, że jasne, można omawiać ten film zupełnie osobno, ale trochę się to rozmija z logiką, w końcu to druga część "Hobbita" i naprawdę trudno ją oceniać nie oceniając pierwszej lub nie odnosząc się do Trylogii. Ale ok, tylko jako samodzielny film. Nawet wtedy uważam, że jest przede wszystkim zbyt zabiegany. I może brzmi to jako drobiazg, ale to je mocny zarzut. A cały punkt odjęłabym za sekwencję ucieczki w beczułkach i pościgu elfów za orkami, orków za naszymi bohaterami (zauważyłeś, że Legolas znów miał motyw z deskorolką? No błagam...). I na sam koniec - czekam na dalsze wpisy, a co! ;]

      Usuń
    3. Zgadzam się w 100% z tym, że film "jest przede wszystkim zbyt zabiegany". Ale nadal uważam, że żeby ocenić ten film jako adaptacje, to powinno się oceniać całą trylogie. Ale nie zgadzam się z tym, że trzeba Hobbita porównywać do Trylogii - to ten sam świat, ale zupełnie inna historia czy klimat. Pojawiają się tzw. "pomosty" między obiema trylogiami jak Legolas, Biała Rada czy choćby sam Gandalf, dzięki czemu widać, że jest to spójny świat. Ogólnie cała postać Legolasa mnie denerwowała, a nie chciałem wszystkiego wypisywać, by nie popsuć ludziom oglądania. Jak wspomniałem w recenzji: "Jak dla mnie to ta postać ma zbyt dużą rolę, jak dla kogoś kogo nie było w książce." I na sam koniec - dzięki, to bardzo pomaga :D

      Usuń