Czwartek, 20 marca
Szkoła. Piękny dzień. Ja bardzo szczęśliwy, że mam jutro(tj. piątek) rano jechać do Poznania na Pyrkon. Lekcja języka polskiego i nagle pani od francuskiego wbiega do klasy. Zwraca się do mojego kolegi Kamila: "Kamil, możesz jechać czy nie?". On jej odpowiada: "Niee, raczej nie pojadę...". Po tym jak pani wyszła wszyscy się pytali Kamila o co chodziło, odpowiedział wtedy: "No, chodzi o jakiś wyjazd do Francji, ale ja nie jadę". Sobie pomyślałem: wyjazd do Francji? Pewnie wymiana jakowaś, czy inne wsio. Na przerwie zebrałem Link i Irenę, moje koleżanki z klasy, bo tylko one chciały się dowiedzieć o co chodzi, i poszliśmy do pani od francuskiego.
Ona powiedziała tak: "To jest wyjazd do Francji, projekt nosi nazwę "Art with no barriers", edukacyjne spotkanie grup z innych krajów, wszystko po angielsku, zwiedzanie miast, zajęcia artystyczne, poza tym Unia Europejska opłaca 70% kosztów, więc trzeba zapłacić jakieś 200-300 zł za 10 dni wyjazdu"
Pomyślałem, że super opcja, świetna propozycja na zawarcie nowych, międzynarodowych kontaktów, więc zapytaliśmy tylko: "Kiedy?". Pani od francuskiego odpowiedziała: "W poniedziałek wyjeżdżamy!"
Piątek - niedziela, 21-23 marca [Pyrkon]
Pociąg miałem o 5:10 z Warszawy Centralnej. W Poznaniu byłem około 8:30. Cały Pyrkon był niesamowity, ale dokładny opis będzie później. Ważne jest to, że wstępnie miałem wracać w niedziele, miałem być o 21:00 w Warszawie, a następnego dnia(tj. poniedziałek) miałem wyjechać do Francji. Dostaje telefon od pani od francuskiego:
Pani od Francuskiego: "Witaj, słuchaj, powiedz mi, o której ty wracasz w niedziele?"EB: "No jak mam pociąg o 17:30, to będę około 21:00 w domu"PoF: "No bo jest zmiana planów i wyjeżdżamy w niedzielę o 15:15"EB: "Aha, no spoko. Ile mogę się spóźnić na autokar...?"
Tak więc zmieniłem sobie pociąg i w niedziele wyjechałem o 9 rano. No ale jak to zwykle w życiu bywa, pociąg musiał jechać wolno i się zatrzymał w polu na 30 minut. Świetnie. W domu byłem o 13:50. Miałem około 40 minut na: rozpakowanie się, spakowanie się, zjedzenie, umycie się, przebranie się i całkowite ogarniecie. No, ale dałem radę, w końcu jestem zajebisty :P
Poniedziałek, 24 marca
Do Rombas(czyt. Rabas), Francuskiego miasta niedaleko Metz i Nancy, dojechaliśmy w poniedziałek około 10:30 - po 19-godzinnej podróżny. Cóż to była za katorga. Ale istotne jest założenie całego projektu "Art with no barriers". Z pięciu Europejskich państw(Estonia, Rumunia, Polska, Słowenia, Francja) miały przyjechać grupy po sześć osób. Trzy osoby z każdej grupy miały być głuchonieme. Z racji tego, że moja cała grupa była z jednej szkoły i skompletowanie jej było spontaniczne, to nie mieliśmy żadnej głuchoniemej osoby. Przyjechaliśmy pierwsi i nie wiedzieliśmy jak to będzie wyglądało. Zapoznaliśmy się z opiekunami ośrodka: Nelsonem i Josefem - kucharzami. Potem przyjechała grupa Rumuńska(też bez żadnej głuchoniemej osoby), a na końcu grupa Słoweńska: sześć osób głuchoniemych i tłumaczka. Z Francji i Estonii nie przyjechał nikt.
Wtorek - wtorek, 25 marca - 1 kwietnia
Cóż to była za przygoda. Całą atmosferę tego międzynarodowego spotkania poczułem, gdy przyjechali nasi opiekunowie: Czeszka, Hiszpan, Macedończyk i Francuz. Pierwsze dwa-trzy dni były trudne, ze względu na zaniedbaną organizację i trudności z komunikacją z głuchoniemymi Słoweńcami. Oprócz zajęć z podstaw teatru byliśmy także w Centre Pompidou, galerii sztuki w Metz. Była tam bardzo ciekawa wystawa dotycząca paparazzi. Następne dwa dni spędziliśmy na zwiedzaniu Metz(Przepiękne miasto. Stare, czyste, pełne zabytków, z gotycką katedrą, kościołem na rzece i wieloma ciekawymi sklepami. Bajka) oraz Nancy(Ulice tego miasta przypominały ulice Londynu, które uwielbiam, ale największą atrakcją w mieście był Plac Stanisława Leszczyńskiego, polskiego króla. Przyznam szczerze, że to jest najpiękniejszy plan na jakim kiedykolwiek byłem. Ogromny i zadbany - cudo). W czasie jednego z ostatnich dni przybyła do nas grupa tancerzy, żeby nas nauczyć tańczyć. Sobie pomyślałem, że przyjadą z jakimś tańcem towarzyskim, który mi się przyda. Nie - breakdance. Była kupa śmiechu, kiedy każdy pokazywał układ, którego się nauczył na zajęciach.
Oprócz zajęć artystycznych i zwiedzania, mieliśmy także wieczory narodowe. Pierwszy polegał na przedstawieniu swoich narodowych potraw. Polska grupa przywiozła pierogi, czekoladki Wedla, kabanosy i oscypki. Słoweńska grupa pokazała tradycyjne ciasta i czekoladę, a Rumuńska(oprócz ciast i batonów) tradycyjną wódkę. Wziąłem tylko jeden łyk, ale paliło mnie w gardle przez cały wieczór.
Oprócz podszkolenia się w komunikacji w języku angielskim nauczyłem się migowego. Na prawdę jest to super sprawa, gdy po migowemu się rozmawia przed 30 minut, o tym co się podobało w mieście. Nauczyłem się wielu znaków i alfabetu z języka Słoweńskiego oraz międzynarodowego. Bo musicie wiedzieć, że język migowy jest jeden, dla wszystkich(tzw. International), ale w każdym kraju są pewne różnice w znakach. Nie ma ich bardzo dużo, ale zawsze są.
Ludzie, bo chyba to jest najważniejsze, byli wspaniali. Na prawdę, moja opinia dotycząca Rumunów się zmieniła. Są to niesamowici ludzie. Cieszę się bardzo, że taki spontaniczny wyjazd mnie spotkał, bo zawarłem wiele interesujących znajomości.
Oprócz zajęć artystycznych i zwiedzania, mieliśmy także wieczory narodowe. Pierwszy polegał na przedstawieniu swoich narodowych potraw. Polska grupa przywiozła pierogi, czekoladki Wedla, kabanosy i oscypki. Słoweńska grupa pokazała tradycyjne ciasta i czekoladę, a Rumuńska(oprócz ciast i batonów) tradycyjną wódkę. Wziąłem tylko jeden łyk, ale paliło mnie w gardle przez cały wieczór.
Oprócz podszkolenia się w komunikacji w języku angielskim nauczyłem się migowego. Na prawdę jest to super sprawa, gdy po migowemu się rozmawia przed 30 minut, o tym co się podobało w mieście. Nauczyłem się wielu znaków i alfabetu z języka Słoweńskiego oraz międzynarodowego. Bo musicie wiedzieć, że język migowy jest jeden, dla wszystkich(tzw. International), ale w każdym kraju są pewne różnice w znakach. Nie ma ich bardzo dużo, ale zawsze są.
Ludzie, bo chyba to jest najważniejsze, byli wspaniali. Na prawdę, moja opinia dotycząca Rumunów się zmieniła. Są to niesamowici ludzie. Cieszę się bardzo, że taki spontaniczny wyjazd mnie spotkał, bo zawarłem wiele interesujących znajomości.
Youth in Action
W Polsce ta akcja nosi nazwę "Młodzież w działaniu", i polega ona na wyjazdach i wymianach międzynarodowych. Schemat jest zawsze taki sam: 70% kosztów pokrywa UE, a na miejscu trzeba zapłacić tylko 30 euro. Poza tym jest to świetna lekcja języka angielskiego, po wyjeździe wiesz na jakim jesteś poziomie. Także spotkanie z innymi kulturami i narodami jest niezapomniane.
Na koniec każdego wyjazdu dostaje się Youthpassy, które można włączyć do swoich CV. Zaświadczają one o tym, że posiadło się umiejętności, które były celem danego projektu i wyjazdu. Ja o tym projekcie dowiedziałem się przez szkołę. Na prawdę to był super wyjazd. Polecam.
Strona YouthPass
Młodzież w działaniu
Na koniec każdego wyjazdu dostaje się Youthpassy, które można włączyć do swoich CV. Zaświadczają one o tym, że posiadło się umiejętności, które były celem danego projektu i wyjazdu. Ja o tym projekcie dowiedziałem się przez szkołę. Na prawdę to był super wyjazd. Polecam.
Strona YouthPass
Młodzież w działaniu
Ezoteryczny Byt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz